Fascynuje mnie proces destrukcji, niszczenia, znikania. Dla mnie obrazy to ulotność kontra wieczność – niekończący się teatr. W gruncie rzeczy to dość niesamowite, że tak delikatne wytwory jak obrazy, czy ikony wciąż trwają. Czy jest tak, że nieśmiertelność nadaje im nie technika, tworzywo, czy człowiek i kult jakim otacza te przedmioty? Dobrze to widać to na przykładach Madonn wszelkiego rodzaju. Chodzi mi głównie o te duże ołtarzowe, kochane Hodegetrie, z których zawsze jakimś cudem twarz zachowana jest kompletnie, a reszta to nieraz całkowity destrukt ukryty pod srebrną lub złotą sukienką.
Naszły mnie takie refleksje kiedy tworzyłam Chrystusa według Rublowa. Zawsze marzyłam o tej realizacji i nareszcie zjawia się wymarzona klientka. Pani M – troszkę szalona o wyobraźni i fantazji rozsadzającej maile. Wrażliwość z jaką opisywała mi swoje oczekiwania na temat tego obrazu wzruszały mnie za każdym razem, kiedy czytałam wiadomości od Niej. To są takie momenty kiedy sobie myślę: „chwila do pamiętnika – za to kocham moją pracę”.
Z radości, że nareszcie zrobię ten obraz nie mogłam się za niego zabrać, a kiedy nareszcie wzięłam się do pracy to byłam jak naspidowana surykatka. Obraz powstał w kilka dni. Nie mogłam się od niego oderwać. Cieszyłam się bardzo pracą. Technika Rublowa, jak zwykle powaliła mnie na kolana. No po prostu cud, miód i obraz sam się zrobił. Chyba nosiłam go w sobie od tak dawna, że wystarczyło się zdać na autopilota.
Przyszedł czas na konkretne niszczenie. Nie mówię tu o odtwarzaniu formy, destruktu, ale o tych konkretnych realnych pęknięciach, przypaleniach, przetarciach itd. Jedno podejście.. no nie mogę.. Drugie… mam w głowie dokładnie poukładane co po kolei mam zrobić… nic z tego. Trzecie… skradam się jak pies do jeża.. nadal nic z tego.
Po prostu nie mogłam tego zrobić i nie wiedziałam dlaczego. Postanowiłam, że dam sobie czas, pogadam jak z człowiekiem. Siedziałam, myślałam, medytowałam. Patrzyłam tak długo, aż poczułam upływ czasu, a potem jeszcze więcej i jeszcze więcej. To takie fantastyczne uczucie kiedy człowiek czuje się kroplą w morzu, pusto w głowie, panta rhei… I nagle stop klatka, jakby czas się zatrzymał. I tak trwało to chwilkę, po czym w mojej opróżnionej głowie pojawiło się: „wieczność patrzy”, jakby cały czas jaki na świecie upłynął na chwilkę na mnie spojrzał. O mało nie zemdlałam, a później już tylko pluszowo w środku, fajerwerki endorfin w mózgu i uczucie takiej realności jak rzadko. Za to też kocham moją pracę.
Wieczność patrzy
Fascynuje mnie proces destrukcji, niszczenia, znikania. Dla mnie obrazy to ulotność kontra wieczność – niekończący się teatr. W gruncie rzeczy to dość niesamowite, że tak delikatne wytwory jak obrazy, czy ikony wciąż trwają. Czy jest tak, że nieśmiertelność nadaje im nie technika, tworzywo, czy człowiek i kult jakim otacza te przedmioty? Dobrze to widać to na przykładach Madonn wszelkiego rodzaju. Chodzi mi głównie o te duże ołtarzowe, kochane Hodegetrie, z których zawsze jakimś cudem twarz zachowana jest kompletnie, a reszta to nieraz całkowity destrukt ukryty pod srebrną lub złotą sukienką.
Naszły mnie takie refleksje kiedy tworzyłam Chrystusa według Rublowa. Zawsze marzyłam o tej realizacji i nareszcie zjawia się wymarzona klientka. Pani M – troszkę szalona o wyobraźni i fantazji rozsadzającej maile. Wrażliwość z jaką opisywała mi swoje oczekiwania na temat tego obrazu wzruszały mnie za każdym razem, kiedy czytałam wiadomości od Niej. To są takie momenty kiedy sobie myślę: „chwila do pamiętnika – za to kocham moją pracę”.
Z radości, że nareszcie zrobię ten obraz nie mogłam się za niego zabrać, a kiedy nareszcie wzięłam się do pracy to byłam jak naspidowana surykatka. Obraz powstał w kilka dni. Nie mogłam się od niego oderwać. Cieszyłam się bardzo pracą. Technika Rublowa, jak zwykle powaliła mnie na kolana. No po prostu cud, miód i obraz sam się zrobił. Chyba nosiłam go w sobie od tak dawna, że wystarczyło się zdać na autopilota.
Przyszedł czas na konkretne niszczenie. Nie mówię tu o odtwarzaniu formy, destruktu, ale o tych konkretnych realnych pęknięciach, przypaleniach, przetarciach itd. Jedno podejście.. no nie mogę.. Drugie… mam w głowie dokładnie poukładane co po kolei mam zrobić… nic z tego. Trzecie… skradam się jak pies do jeża.. nadal nic z tego.
Po prostu nie mogłam tego zrobić i nie wiedziałam dlaczego. Postanowiłam, że dam sobie czas, pogadam jak z człowiekiem. Siedziałam, myślałam, medytowałam. Patrzyłam tak długo, aż poczułam upływ czasu, a potem jeszcze więcej i jeszcze więcej. To takie fantastyczne uczucie kiedy człowiek czuje się kroplą w morzu, pusto w głowie, panta rhei… I nagle stop klatka, jakby czas się zatrzymał. I tak trwało to chwilkę, po czym w mojej opróżnionej głowie pojawiło się: „wieczność patrzy”, jakby cały czas jaki na świecie upłynął na chwilkę na mnie spojrzał. O mało nie zemdlałam, a później już tylko pluszowo w środku, fajerwerki endorfin w mózgu i uczucie takiej realności jak rzadko. Za to też kocham moją pracę.
Zobacz więcej zdjęć