Lista marzeń
Sztukę po prostu kocham. Lubię bawić się w interpretację, analizę, ale przede wszystkim uwielbiam czuć obrazy. Po swojemu. Wierzę, że sztuka jest poszerzeniem świadomości i jej najważniejszą rolą jest mi „służyć”. W podróży.
Uwielbiam, jak mnie obrazy swędzą pod skórą, pod czaszką, czasami łaskoczą jak we mnie wzbudzają emocje. Dla mnie najcudowniejszym sposobem kontemplowania sztuki jest właśnie kopiowanie. Nazywam to doświadczaniem performatywnoempatycznozmysłowym.
Jest mnóstwo obrazów, które chciałabym kopiować, empatycznie czuć, doświadczać wszystkimi zmysłami, przetwarzać nimi siebie za pomocą procesu twórczego. Poniżej prezentuję mój subiektywny wybór obrazów.
Wszystkie dotychczasowe realizacje dały mi mnóstwo satysfakcji, spełnienie, rozwój i wiarę w to, że warto podążać za sobą, swoimi marzeniami, instynktem. W trakcie dziewięciu lat prowadzenia Pracowni moje marzenia urosły. Potrzeba rozwoju i poszerzania obszaru poszukiwań także. Jeśli komukolwiek po drodze z moimi ścieżkami, to zapraszam. Przejdźmy się kawałek razem.
Życzenie mam właściwie tylko jedno… aby ta lista zapełniała się równie szybko, jak się wyczerpuje.
Hieronim Bosch „Wędrowiec”.
Ok 1498 r. Tondo, średnica 71,5 cm, olej na drewnie.
Listę otwiera oczywiście Hieronim Bosch. Mój ukochany Praojciec surrealizmu, Zegarmistrz chaosu, Książę psychodelii. Chociaż tutaj akurat całkiem porządny, uczesany i nawet ubrany.
Człowiek w drodze. Raczej za połówką drogi. Kolano zdarte, buty nie do pary, na plecach bagaż. Jak to w życiu. Człowiek ogląda się wstecz? Wykonuje krok naprzód? A może nie? Może tylko tkwi w miejscu i odgania wrednego psa kijem?
Tło niby takie odległe, oderwane, nieistotne, ale to przecież punkty odniesienia! Definiują ruch! Bez tła, to tylko przebieranie nogami w przestrzeni.
Uwielbiam tą niewiedzę, otwarcie się na niejednoznaczność przekazu, na wiele możliwości interpretacji. To właśnie sprawia, że wszystkie stają się jednakowo prawdopodobne. Bo czy nie jest dziełem sztuki obraz, który jest nieskończoną ilością obrazów jednocześnie?
Banał, truizm? Być może… ale niech mnie kule biją! Wolę, żeby sztuka taka była. Moja, własna, dla mnie, odebrana, przyjęta, skontenerowana emocjonalnie, oswojona.
Antonio Allegri da Correggio „Jowisz i Io” .
Rok wykonania: ok. 1531 lub 1532, technika: olej na płótnie, rozmiar 163,5 × 74 cm.
Hello darkness my old friend…
Jednymi z najbliższych przyjaciół wrażliwości są smutek, mrok i samotność. Nie ma zmiłuj. Niestety, to nie Ci, co zrobią gorącej herbaty, pogłaszczą po plecach i powiedzą: „wszystko będzie dobrze”.
To jest taka banda która wyciągnie Cię w środku nocy i powie „chodź, pójdziemy na spacer, bo a nóż, widelec coś się wydarzy, może jest tam coś wartego zobaczenia”.
Budzisz się potem w Gdańsku i masz ubranie na lewą stronę, a buty ubabrane czerwonym pyłem. Może z Marsa?Oczywiście za rączkę wrażliwość trzyma też dziecko, matka i starucha, ale o tym pewnie przy kolejnych moich ulubieńcach…
Nie zapomnę momentu kiedy zobaczyłam ten obraz na żywo. Całe szczęście wygodna, popielata, welurowa sofa za moimi plecami czekała w pogotowiu. Być może to nadmiar wrażeń po obejrzeniu 15 obrazów Breughla, być może cała noc w busie, ale to właśnie ten obraz sprawił, że kolana mi się ugięły. Długo tak siedziałam. Dobrze mi było. Patrzeć. Widzieć.
Pieter Bruegel, „Myśliwi na śniegu”
Rok wykonania: 1565, technika wykonania: olej na desce, rozmiar 117 cm × 162 cm.
Pieter Breughel jest moim mistrzem Zen. Ten człowiek miał niesamowitą pojemność. Potrafił pod powiekami zatrzymać każdy element składowy rzeczywistości. Utrzymać to w sobie, kontemplować i czuć jednocześnie ludzi, zwierzęta, nastrój, przyrodę i stać się tym co widzi i czuje.
A z drugiej strony, myślę sobie…
„Dystans” jakie to jest przyjemne odczucie! Bo przecież nie uczucie, ani emocja, tylko stan. Pozwala patrzeć na siebie i świat z pewnej odległości, jako widz. I wtedy właśnie można się zastanowić. Czy dobrze mi tu gdzie jestem? Czy może jednak mam ochotę podejść, uczestniczyć? Czy może zupełnie oddalić się?
A z trzeciej strony…
Mam w głowie taką kategorię obrazów, które sprawiają, że chce mi się oddychać. Ja ciągle zapominam oddychać. Ale ten obraz! O matko! Jak przy nim się oddycha. Mroźne, świeże powietrze samo wypełnia płuca, aż do uczucia pieczenia. A jednocześnie patrząc na niego w środku czuję wielką spokojną falę, pływy morskie, prądy. Cholera wie co! Pewnie przez tą kompozycję, ale to jest po prostu niesamowite wrażenie.
Spokój, dystans, chłód i przestrzeń. Cudowne odczucia, dobre, przyjemne. Jak z obrazka.
Wdech i wydech…
Mark Rothko, „Orange, Red, Yellow”.
Dawno dawno temu, gdzieś w odmętach internetu pierwszy raz zobaczyłam obrazy Marka Rothko.
Wzruszenie, o matko! Co to jest za stan!
Henri Rousseau, „Zaklinaczka węży”
Frida Kahlo, „Dwie Fridy” albo „Ja i Ja”
Lucas Cranach Starszy, „Judyta z głową Holofernesa” albo „Kill Bill. Prolog”.
Mogła, ale zamiast tego, Judyta wnerwiła się i nie miała z tym żadnego obciachu.
Georges de Latour „Pokutująca Maria Magdalena”.
Z Marią Magdaleną mamy specyficzną relację, takie trochę love and hate.