Czym / kim / o czym jest ten obraz? Refleksje subiektywne, tak zupełnie z perspektywy szarej zjadaczki sztuki, przeciętnej Kociubowej, nic nie rozumiejącej obywatelki E.K. Być może, to jest Matka Boga? Hmmm… tak jest cudna, nieziemska, że mogę dopuszczać taką możliwość. Być może czyni cuda? Ponieważ wierze w siłę intencji, w to że wszystko może się zdarzyć, to również wydaje się prawdopodobne. Wiem również, że uważana jest za świetną słuchaczkę. Jedni mówią, że posiada supermoce w postaci tęczy, którą otula wszystkich odmieńców, freaków, głupich pomyleńców, mądrych wiedzących i również wszystkie miss doskonałości. Inni mówią, że metalowym drwalom daje serce, strachom na wróble rozum, a tchórzliwym lwom odwagę. Swoją drogą, wierze, że dzieła sztuki są oknem, w którym można zobaczyć wszystko, co chcę. Lustrem, w którym mogę zobaczyć wszystko, czego nie chcę. Słyszałam także paskudne plotki, że pije czarną parzuche i pali papierosy Chyba dobrze trafiłam… pomedytuję troszkę przy pracy.
Wieeelka obfita, miękka. Ciemnoskóra, smagłolica, stara i młoda, brzydka i piękna. Siedzi rozparta w fotelu. Wielkie piersi, szerokie biodra. Nie wiem gdzie się zaczyna, gdzie kończy. Siedzi i uśmiecha się leciutko, oczami tylko. Zielone, niebieskie, brązowe, żółte, fioletowe. Nie mam pojęcia o czym myśli. Miss świata. Bez rasy, bez wieku. Bez orientacji. Dezorientacja. Na sukience lilie, które pachną. Czy czeka, drwi, czy to ironia? Patrzy! O Boże jak Ona patrzy, na wylot. Na ręku trzyma dziecko. Sama jest najlepszą matką wszystkich ludzi, wszystkich dzieci, ale to dziecko… ależ ma minę! Jakby przed chwilą dostało klapsa i zaraz się rozpłacze. Raczej jak miniatura starego człowieka, która dostała klapsa i z tym wyrazem zamarła na zawsze. Założę się, że gdy otworzy usta, to zaśpiewa. Cały chór gospel zaśpiewa. – Dobry dzień! Słyszę w głowie, wszystkie włoski na ciele stają na baczność. Mięknę, bezbronię, białym ogniem płonę…
– Dorotka, tak? – tak Pani Matko. Bełkoczę bezzębnymi ustami. Między nami stolik, bez nóg. Alabastrowy blat bez skazy. Na stoliczku szklanka, a w niej czarna parzona. Zapala miętowego papierosa, uśmiecha się, o Boże jak ona się uśmiecha! Jestem taka wzruszona. – z Krakowa? – tak Pani Matko; – tego w Kansas? – yyy w Polsce; – Paaaani Krysiu! Proszę poprawić, że w Polsce! Wiek? – stodwadziescia; – Paaaani Kryyysiu!!!! Proszę poprawić na trzysta!!! – No i co tak patrzy? Tyle razy przyłaziłaś, pod drzwi, snułaś się, złorzeczyłaś, tak tak, to też wiem… No i co? Nasłuchałaś się, że cuda potrafię, że radzę, słucham, akceptuje, pocieszam. Że rozum daje, mądrość, serce i odwagę? Śmieje się! O Boże jak Ona się śmieje. Wszystko mnie w środku łaskocze. – Pani Matko, bo ja nie wiem po co przyszłam, ja się nie modlę, nie wierzę, medytuje. Wszystko mam; – No dobrze, już dobrze, siadaj na kolanko drugie; – ale, że co? Mam Pani na kolano usiąść? – jak chcesz…? Czuje się jak kretynka, mam nadzieje, że to nie jest jakaś ukryta kamera. Siadam nieśmiało, jakby na jeża i strzał! Jesteśmy w czerwonej pulsującej jaskini. Miękko, ciepło, bezpieczenie. Plusz w mózgu, endorfiny, błogo. – Nie wiem z czym przyszłaś, ale chyba po to, jak mniemam? – yyyy, czy to mistyczna tłocznia? Bełkoczę dalej, mamlam słowa, tak mi dobrze! – nie głuptasie, ecce homo! I w śmiech. O Boże jak Ona się śmieje. – To nie ma znaczenia z czym przychodzisz, nie ważne, czy złorzeczysz, modlisz się czy medytujesz, wierzysz, czy nie, bo widzisz… masz mnie gdzieś tu! Tak tak! zawsze tu mnie masz, wpadaj kiedy masz ochotę, po to tu jestem. Jak chcesz to mów z czym przychodzisz, nie chcesz nie mów, pytaj, albo nie, płacz albo się śmiej. Bądź głupia albo mądra, dla mnie dziecinko jesteś zawsze taka sama perfekcyjnie niedoskonała. Biała! Wpadaj zawsze. Fajnie, że się nareszcie odważyłaś. Zawsze masz mnie tu.
„It’s too dark to see the landmarks. I don’t want your good luck charms. I hope you’re waiting for me across your carpet of stars”. (Morphine, The Night)
– co tam nucisz? – modlitwę. Nie śmiej się. Mateńko jesień przyszła, a to oznacza… no wiesz. – że zaraz potem przyjdzie zima. Wiem, wiem bejbe. Przytulam. Ale wiesz, że trochę panikara jesteś? – dziś równonoc, co radzisz? – zróbże chociaż raz inaczej. Ty znasz takie maliny, co jesienią rodzą? Takie żółte, co dziecina mówi, że boi się ich jeść, bo są podejrzane. Skóra się przyjęła. Pojedz malin, zobacz, co wyrośnie. Rozkoszuj się cieniem i ciepłem, aż Ci się łapy spocą malinowo i złoto. W noc. Wyśpij się, jesteś bezpieczna.
rozmowy z Matką
Czym / kim / o czym jest ten obraz? Refleksje subiektywne, tak zupełnie z perspektywy szarej zjadaczki sztuki, przeciętnej Kociubowej, nic nie rozumiejącej obywatelki E.K.
Być może, to jest Matka Boga? Hmmm… tak jest cudna, nieziemska, że mogę dopuszczać taką możliwość. Być może czyni cuda? Ponieważ wierze w siłę intencji, w to że wszystko może się zdarzyć, to również wydaje się prawdopodobne. Wiem również, że uważana jest za świetną słuchaczkę. Jedni mówią, że posiada supermoce w postaci tęczy, którą otula wszystkich odmieńców, freaków, głupich pomyleńców, mądrych wiedzących i również wszystkie miss doskonałości.
Inni mówią, że metalowym drwalom daje serce, strachom na wróble rozum, a tchórzliwym lwom odwagę. Swoją drogą, wierze, że dzieła sztuki są oknem, w którym można zobaczyć wszystko, co chcę. Lustrem, w którym mogę zobaczyć wszystko, czego nie chcę. Słyszałam także paskudne plotki, że pije czarną parzuche i pali papierosy
Chyba dobrze trafiłam… pomedytuję troszkę przy pracy.
Wieeelka obfita, miękka. Ciemnoskóra, smagłolica, stara i młoda, brzydka i piękna. Siedzi rozparta w fotelu. Wielkie piersi, szerokie biodra. Nie wiem gdzie się zaczyna, gdzie kończy.
Siedzi i uśmiecha się leciutko, oczami tylko. Zielone, niebieskie, brązowe, żółte, fioletowe. Nie mam pojęcia o czym myśli. Miss świata. Bez rasy, bez wieku. Bez orientacji. Dezorientacja. Na sukience lilie, które pachną. Czy czeka, drwi, czy to ironia? Patrzy! O Boże jak Ona patrzy, na wylot.
Na ręku trzyma dziecko. Sama jest najlepszą matką wszystkich ludzi, wszystkich dzieci, ale to dziecko… ależ ma minę! Jakby przed chwilą dostało klapsa i zaraz się rozpłacze. Raczej jak miniatura starego człowieka, która dostała klapsa i z tym wyrazem zamarła na zawsze.
Założę się, że gdy otworzy usta, to zaśpiewa. Cały chór gospel zaśpiewa.
– Dobry dzień! Słyszę w głowie, wszystkie włoski na ciele stają na baczność. Mięknę, bezbronię, białym ogniem płonę…
– Dorotka, tak?
– tak Pani Matko.
Bełkoczę bezzębnymi ustami.
Między nami stolik, bez nóg.
Alabastrowy blat bez skazy. Na stoliczku szklanka, a w niej czarna parzona.
Zapala miętowego papierosa, uśmiecha się, o Boże jak ona się uśmiecha! Jestem taka wzruszona.
– z Krakowa?
– tak Pani Matko;
– tego w Kansas?
– yyy w Polsce;
– Paaaani Krysiu! Proszę poprawić, że w Polsce! Wiek?
– stodwadziescia;
– Paaaani Kryyysiu!!!! Proszę poprawić na trzysta!!!
– No i co tak patrzy? Tyle razy przyłaziłaś, pod drzwi, snułaś się, złorzeczyłaś, tak tak, to też wiem… No i co? Nasłuchałaś się, że cuda potrafię, że radzę, słucham, akceptuje, pocieszam. Że rozum daje, mądrość, serce i odwagę?
Śmieje się! O Boże jak Ona się śmieje. Wszystko mnie w środku łaskocze.
– Pani Matko, bo ja nie wiem po co przyszłam, ja się nie modlę, nie wierzę, medytuje. Wszystko mam;
– No dobrze, już dobrze, siadaj na kolanko drugie;
– ale, że co? Mam Pani na kolano usiąść?
– jak chcesz…?
Czuje się jak kretynka, mam nadzieje, że to nie jest jakaś ukryta kamera.
Siadam nieśmiało, jakby na jeża i strzał! Jesteśmy w czerwonej pulsującej jaskini. Miękko, ciepło, bezpieczenie. Plusz w mózgu, endorfiny, błogo.
– Nie wiem z czym przyszłaś, ale chyba po to, jak mniemam?
– yyyy, czy to mistyczna tłocznia?
Bełkoczę dalej, mamlam słowa, tak mi dobrze!
– nie głuptasie, ecce homo! I w śmiech. O Boże jak Ona się śmieje.
– To nie ma znaczenia z czym przychodzisz, nie ważne, czy złorzeczysz, modlisz się czy medytujesz, wierzysz, czy nie, bo widzisz… masz mnie gdzieś tu! Tak tak! zawsze tu mnie masz, wpadaj kiedy masz ochotę, po to tu jestem. Jak chcesz to mów z czym przychodzisz, nie chcesz nie mów, pytaj, albo nie, płacz albo się śmiej. Bądź głupia albo mądra, dla mnie dziecinko jesteś zawsze taka sama perfekcyjnie niedoskonała. Biała! Wpadaj zawsze. Fajnie, że się nareszcie odważyłaś. Zawsze masz mnie tu.
„It’s too dark to see the landmarks. I don’t want your good luck charms. I hope you’re waiting for me across your carpet of stars”. (Morphine, The Night)
– co tam nucisz?
– modlitwę. Nie śmiej się. Mateńko jesień przyszła, a to oznacza… no wiesz.
– że zaraz potem przyjdzie zima. Wiem, wiem bejbe. Przytulam. Ale wiesz, że trochę panikara jesteś?
– dziś równonoc, co radzisz?
– zróbże chociaż raz inaczej. Ty znasz takie maliny, co jesienią rodzą? Takie żółte, co dziecina mówi, że boi się ich jeść, bo są podejrzane. Skóra się przyjęła. Pojedz malin, zobacz, co wyrośnie. Rozkoszuj się cieniem i ciepłem, aż Ci się łapy spocą malinowo i złoto. W noc. Wyśpij się, jesteś bezpieczna.
Zobacz „Matkę” w Portfolio ←